Zaakceptować samego siebie- Ks. Dariusz Wizner

Dobre traktowanie własnej osoby nie jest czymś łatwym i przyjemnym. Oznacza ono zawsze podążanie za Ukrzyżowanym, osobiste doświadczanie tego, co stało się na krzyżu Jezusa Chrystusa. Krzyż Chrystusa był przez Niego samego niesiony i był Jego własnym. Branie na siebie już noszonego krzyża jest z pewnością prostsze niż niesienie swojego własnego krzyża, widząc drwiny i pogardę swojego otoczenia. Kto ma odwagę przeżyć swoje życie tak, jak Chrystus przeżył swoje, kto nie ucieka przed swoimi własnymi przeciwieństwami, lecz je znosi i przyjmuje jako część siebie, ten z pewnością – tak jak Chrystus napotka na swojej drodze krzyż, nie będzie to jednak otoczony przez tradycję religijną aureolą krzyż Chrystusa, ale twardy krzyż rzeczywistości, krzyż, którym jest on sam. Dobrze obchodzić się ze sobą, znaczy również – być gotowym do zaakceptowania tego, co człowieka przytłacza, pogodzić się ze swoimi ciemnymi stronami i po-wiedzieć tak swojemu wewnętrznemu rozdarciu.

Należy bez uprzedzeń wejrzeć w swoją duszę i przekonać się, co w niej odkryjemy, nie oceniając z tego – a przede wszystkim nie dokonując surowego osądu. Celem pracy wewnętrznej jest to, żeby człowiek powiedział „tak” swojej przeszłości, swojemu charakterowi, żeby pogodził się z wszystkim, co w nim jest. Zmienić można tylko to, co się za-akceptowało. Jest to podstawowa zasada ludzkiej natury Zasadnicze zadanie polega na tym, aby wzmocnić poczucie własnej wartości człowieka - odkryć swoją wartość.
Człowiek, który nabierze do siebie zaufania, będzie dobrze postępował w stosunku do siebie. Nie podlega już on przymusowi ciągłego porównywania się z innymi i nie dręczy go poczucie niższości. Przyglądam się moim kłopotom, lękom, winom, wadom, ale ich nie osądzam. Próbuję sobie natomiast powiedzieć: „Mam problemy, ale ja nie jestem moim problemem. Mam ułomności, ale ja nie jestem moją ułomnością. Nie jestem bez winy, ale ja nie jestem moją winą”. Jest we mnie obszar, do którego te uczucia nie mają wstępu.
Jest we mnie obszar wolny od samych oskarżeń, rozczarowań, porażek, złości i strachu. Świadomość istnienia tego obszaru umożliwia mi zaakceptowanie siebie w stu procentach. Nie jestem pod presją konieczności uzyskania kontroli nad jakimś elementem mojego życia. Wiem, że pośród wszystkich niedoskonałości jest we mnie obszar, znajdujący się poza zasięgiem panowania moich namiętności i popędów. Wielu ludzi cechuje okrucieństwo w stosunku do siebie, gdyż sądzą, że siłą muszą się pozbyć swoich lęków, drażliwości, poczucia winy. Stawiają się w przymusowej sytuacji rozwiązywania problemów w sposób ostateczny, tak by nigdy więcej nic dały o sobie znać. Jest to jednak iluzja. Uganiając się za nią można sobie tylko rozbić głowę – do zamierzonego celu nigdy jednak nie dotrzemy.
Nie muszę ujarzmiać mojego strachu, mojej drażliwości, mojej słabości. Moje zada-nie ogranicza się raczej tylko do tego, abym odkrył w sobie przestrzeń, w której jest obecny Bóg, przestrzeń, do której te uczucia i problemy nie mają dostępu. Wtedy wiem, że te wszystkie namiętności, z którymi mam walczyć, nie mają nade mną właściwie władzy. Zamiast je tłumić, wystarczy jeśli je tylko zrelatywizuję. Wówczas nie będę już przez nie zdominowany. Wszystko we mnie ma prawo istnieć, gdyż wiem, że tam, gdzie mieszka we mnie Bóg, nic nie jest w stanie zdobyć nade mną mocy. Tam nic mi nie dolega, tam niczego mi nie brakuje. Dzięki temu mogę być dla siebie łagodny i łaskawy. Trzeba nauczyć się w sposób miłosierny traktować swoją osobę.
Sami często się ciemiężymy. Zamiast pobudzać się do działania słowami: „bądź perfekcyjny – pośpiesz się – sprawdź się – bądź silny”, powinniśmy sobie pozwolić na popełnianie błędów, na przejawy słabości, na to, że nie mamy obowiązku spełniania wszystkich oczekiwań otoczenia. Zbyt często utrudnia nam dobre obchodzenie się ze sobą, nasz życiowy konspekt. Sam sobie szkodzę, jeśli żyję według konspektu: „Jestem nieudacznikiem, do niczego się nie nadaję”. Analizując podłoże mojego życiowego konspektu, mogę stopniowo wyzwalać się spod jego władzy. Z czasem pozbawię mocy prawa, według których muszę umrzeć i odkryję Prawo Jezusa Chrystusa, Prawo, które pozwoli mi żyć.
Akceptacja własnych ograniczeń polega na uczeniu się od Chrystusa, w jaki sposób przeżywać swoje porażki, rozczarowania, jak podnieść się po doświadczeniu zdrady i opuszczenia, w jaki sposób stanąć na nogi po niepowodzeniu, jak przeżywać słabość, kalectwo, namiętności. Rozczarowanie może być dla nas wstrząsającym przeżyciem, z którego wychodzimy zgorzkniali, sfrustrowani, niezdolni do okazywania zaufania. Ale może ta sytuacja stać się okazją do wewnętrznego pogłębienia, dojrzewania. Jeśli uznamy, że rozczarowanie stanowi część życia, może stać się ono impulsem do uwolnienia się naszej pomysłowości, twórczości, entuzjazmu.
Akceptacja własnych ograniczeń może sprawić, że uwolnieni od wielkiego ciężaru przestaniemy się męczyć. Odczujemy szczęście, że odnaleźliśmy siebie, kontakt z własnym sercem, że jesteśmy kochani wraz z naszymi ograniczeniami. Powinniśmy iść drogą życia z bagażem własnej, a nie wymyślonej osobowości. To jest uleczenie, pierwsze nawrócenie, prawdziwy akt pokory. Trzeba znaleźć odwagę do bycia miłosiernym względem siebie.
Jeżeli nauczysz się dobrze traktować swoją zranioną przeszłość – odzyskasz zdrowie.

www.odnowa.ostrow-maz.pl